Recenzja filmu

Heli (2013)
Amat Escalante
Armando Espitia
Andrea Vergara

Przemoc rodzi przemoc?

W sumie bardzo chwaliłbym ten film, gdyby nie jedno duże "ale". Pierwsza scena ustawia odbiór całości. Kiedy więc w końcu fabuła zatoczyła koło, "Heli" powinien był się skończyć. Niestety
Amat Escalante po raz trzeci pojawił się na festiwalu w Cannes. Za pierwszym razem zdobył nagrodę FIPRESCI (za film "Krew"). Z kolei "Los bastardos" brało udział w rywalizacji o nagrodę sekcji Un Certain Regard. Kto widział oba te filmy, nie będzie zaskoczony. "Heli" ogląda się prawie jak kontynuację tamtych obrazów. Łączy je bowiem wspólna stylistyka i podobna myśl przewodnia.

Świat widziany kamerą Escalantego jest ponury, wypruty z emocji. Jedynym w pełni żywym uczuciem, jakie udaje się w nim dostrzec, jest miłość dziewczęcia, które ledwo stało się kobietą. Uczucie to ma bardzo infantylny charakter, co sugeruje, że pustka dopada człowieka z wiekiem. Główny bohater, tytułowy Heli, właśnie znalazł się na krawędzi otchłani. Niespełna rok temu ożenił się, niedawno urodziło mu się dziecko, ale więź z żoną kończy się na pożeraniu taniego jedzenia przy włączonym telewizorze. Ojciec Heliego wypruwa flaki w fabryce samochodów, w której również sam Heli znalazł zatrudnienie. Chłopak jednak ma jeszcze w sobie iskrę zainteresowania, którą skupia na swojej siostrze. I to niestety zgubi całą rodzinę.

Najnowsze dzieło Amata Escalantego to ponura diagnoza ludzkiego społeczeństwa. Film ma kilka scen przemocy, ale to, co zmrozi widzów najbardziej, to całkowita apatia. Agresja jest tu objawem pustki, którą daremnie próbuje się wypełnić materialnymi substytutami emocji. Dobitnie widać to w scenie masakrowania jednego z bohaterów. Torturujący go mężczyzna przekazuje kij dzieciakowi, by ten walił w nieprzytomną już ofiarę. Dzieciak, który wcześniej bez mrugnięcia okiem patrzył na scenę kaźni, teraz bez słowa komentarza robi, co mu każą. I wcale nie jest zainteresowany powodami, pytanie zadaje pro forma, dla zabicia czasu.

Escalante konsekwentnie podąża wybraną przez siebie drogą filmową. "Heli" to obraz surowy i bardzo realistyczny. Opowiada konkretną historię i jednocześnie portretuje środowisko ludzi stanowiących znaczną część społeczeństwa, a znajdujących się na uboczu. W tym świecie niewinność i naiwność przed niczym nie chronią, prowadzą raczej do cierpienia, a ostatecznie zamieniają się w swoje przeciwieństwo. Reżyser nie lituje się ani nad bohaterami, ani nad widzami; dokonuje wiwisekcji na żywym organizmie. Robi to tym większe wrażenie, że ten zabieg nie rzuca się w oczy. Narracja jest mocno stonowana. Kolejne elementy fabuły odsłaniane są bardzo powoli. Dotyczy to również scen przemocy, które są prozaiczne i konkretne do bólu, pozbawione blichtru, jakim ozdabiają swoje filmy twórcy hollywoodzkich widowisk.

W sumie bardzo chwaliłbym ten film, gdyby nie jedno duże "ale". Pierwsza scena ustawia odbiór całości. Kiedy więc w końcu fabuła zatoczyła koło, "Heli" powinien był się skończyć. Niestety Escalante miał jeszcze wiele do powiedzenia. Problem polega na tym, że ciąg dalszy sprawia wrażenie postscriptum wydłużonego do niezdrowych rozmiarów. Sceny te nie mają równorzędnego charakteru, a miejscami wydają się po prostu wtórne. Fakt, prawdziwe życie nigdy nie ma końca, zawsze można coś dopowiedzieć. Rolą reżysera jest znaleźć takie miejsce, w którym dokonane przez niego brutalne cięcie historii będzie dla widza satysfakcjonujące. W przypadku "Heliego" wyczucie tego miejsca chyba opuściło reżysera. A wystarczyło inaczej całość zacząć.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones